Zapraszamy do zapoznania się z artykułem w dziale gospodarczym Gazety Wyborczej. Wywiadu udzieliła Magdalena Krajewska – Prezeska Zarządu Banku Żywności SOS w Warszawie.
W Stanach Zjednoczonych kolejki do banków żywności są tak długie, że blokują autostrady, ale też u nas widać niespotykany dotychczas przyrost potrzebujących. Tylko w marcu w samym warszawskim banku żywności przybyły ich 2 tysiące.
Z Magdaleną Krajewską, prezeską Banku Żywności SOS w Warszawie, rozmawia Ludmiła Anannikova.
Czy banki żywności odczuwają kryzys spowodowany koronawirusem?
– Pracujemy więcej niż przed epidemią, bo więcej osób potrzebuje naszej pomocy. Organizacjom, z którymi współpracujemy, szczególnie prowadzącym schroniska i noclegownie dla bezdomnych, już w marcu przybyło podopiecznych. Przed kwarantanną wielu bezdomnych żyło z tego, co dawało miasto: dostawali jedzenie w restauracjach i galeriach handlowych. Gdy je zamknięto, ruszyli po żywność do organizacji pozarządowych. A one, w związku z zagrożeniem epidemicznym, też musiały zmienić sposób działania. Nie mogły już zapraszać do swoich stołówek osób z zewnątrz i zaczęły wydawać suchy prowiant, a to oznacza zapotrzebowanie na zupełnie inne produkty niż te, które do tej pory od nas dostawały i wykorzystywały w kuchni.
Kim są nowe osoby?
– Jeszcze nie mamy dokładnych danych, ale podejrzewamy, że wrócili ludzie, którzy już wcześniej byli ubodzy, ale jakoś sobie radzili. Pracowali na czarno albo na umowach śmieciowych w usługach, handlu, gastronomii. Gdy dopadł ich kryzys i bezrobocie, zostali z dnia na dzień bez środków do życia.
Wiele osób spotkała też obniżka pensji.
– To kolejna grupa, która do nas się zgłasza i zapewne będzie rosnąć. Tak zwani ubodzy pracujący. Pracują teraz za niższe stawki, więc mają do wyboru: oszczędzać na jedzeniu albo przyjść po wsparcie do organizacji pozarządowej. Przez jakiś czas nie mieliśmy tej grupy wśród naszych beneficjentów, ale właśnie wraca.
A co z seniorami?
– Wielu z nich mimo bardzo niskich dochodów nieznacznie przekracza kryteria pomocy społecznej, co przy kosztach życia, zwłaszcza w dużym mieście, oznacza ubóstwo. Wielu korzystało do tej pory z darmowych obiadów w jadłodajniach. Teraz nie wszystkie działają, a więc dotarcie do seniorów z pomocą jest utrudnione. Wspólnie z innymi organizacjami staramy się dostarczać im paczki. Za chwilę z miastem stołecznym Warszawa ruszymy z akcją dostarczania prawie 5 tysięcy paczek osobom ubogim, które nie wychodzą z domów.
Spodziewacie się dalszego wzrostu liczby beneficjentów?
– Z niepokojem patrzymy w przyszłość. Widzimy, że ludzie tracą pracę i nie mogą znaleźć nowej, bo mało kto dziś zatrudnia. Nie wiemy też, jak szybko gospodarka otrząśnie się, gdy dojdzie już do odmrożenia. Obserwujemy, co się dzieje na świecie w bankach żywności. W Stanach Zjednoczonych kolejki do nich są tak długie, że blokują autostrady. Miliony osób straciły pracę. W Polsce jeszcze nie mamy dokładnych statystyk, ale szacujemy, że w czasie kryzysu tylko naszemu bankowi przybędą jeszcze z dwa-trzy tysiące nowych podopiecznych. W innych bankach w Polsce sytuacja jest podobna. Nie słyszałam, żeby gdziekolwiek liczba beneficjentów spadła. Jeśli ktoś gdzieś nie dostał paczki, to nie dlatego, że nie chciał, tylko z powodu komplikacji logistycznych. Wiele organizacji w związku z epidemią zawiesiło lub ograniczyło działalność. Kiedyś ludzie przychodzili po paczki do biur, stali w kolejkach. Teraz trzeba je dowozić do domów. Nie wszystkie organizacje sobie z tym radzą.
W czasie kryzysu widzimy też, jakie relacje wypracowaliśmy sobie z różnymi podmiotami. Jako organizacja jesteśmy sprawni logistycznie, szybko odbieramy żywność od darczyńców i chcemy ją przekazywać dalej. Natomiast część banków w Polsce spotyka się ze strony podmiotów, z którymi współpracują, z urzędniczym stylem pracy, biernością, trudnościami z podjęciem decyzji. Są miasta, gdzie pomoc społeczna nie odbiera telefonów od banków żywności, a to pracownicy socjalni mają najlepsze rozpoznanie wśród potrzebujących. Łatwiej by było, gdybyśmy umieli ze sobą współpracować, ale nie jest tak wszędzie.
Czy osoby potrzebujące dzwonią też do was bezpośrednio?
– Ostatnio po każdym naszym poście w mediach społecznościowych mamy zapchaną skrzynkę. „Potrzebuję jedzenia, gdzie mogę pójść po pomoc?”, „Gdzie dostać paczkę?”, „Dostawałem zupę, a teraz nie dostaję”, „Czy moje dzieci mają być głodne?”. Za tymi pytaniami kryją się prawdziwe dramaty.
Odpowiadacie?
– Zawsze. Pytamy, skąd jest piszący, i kierujemy go do najbliższej organizacji pozarządowej, z którą współpracujemy, albo do ośrodka pomocy społecznej. Wyjaśniamy, jakiego wsparcia i gdzie może się spodziewać. Jeśli jakaś organizacja nie ma możliwości, by zaopiekować się kolejną osobą, szukamy innej.
Część żywności, którą rozdajecie, pochodzi z unijnego Programu Operacyjnego Pomocy Żywnościowej, ale dostajecie też jedzenie od producentów, hurtowni i sklepów. Czy nadal chętnie się dzielą produktami?
– Na początku spadła nam liczba darowizn. Firmy próbowały się zorientować, co się dzieje na rynku, i się dostosować. Był też trend przekazywania wszelkiej pomocy do szpitali. Szybko jednak się okazało, że szpitale niekoniecznie potrzebują tego rodzaju pomocy, jaką firmy chciały im zaoferować, więc darczyńcy do nas wrócili. Przypomniały sobie o nas także firmy, które wspierały nas sporadycznie. Część dlatego, że miała żywność, której się kończył termin, a wiedzą, że potrafimy zagospodarować produkty nawet z kilkudniowym terminem ważności. Inni po prostu chcieli pomóc.
Firma Pudliszki przekazała Federacji Banków Żywności darowiznę w postaci swoich produktów o wartości miliona złotych, czyli 100 ton żywności. Dostaliśmy też 500 tys. zł od firmy deweloperskiej Cordia. Zrobimy za nie paczki, a Warszawa wskaże osoby, które ich najbardziej potrzebują. Z kolei grupa Eurocash, do której należą m.in. takie sieci sklepów jak Lewiatan i Groszek, dała nam bardzo atrakcyjną ofertę na zakup produktów, a pracownicy sklepów zadeklarowali, że zrobią paczki w ramach wolontariatu. To dla nas wiele znaczy.
Czego w tej chwili najbardziej potrzebujecie?
– Przede wszystkim produktów z długim terminem ważności. Widzimy, że będziemy musieli przeformułować dotychczasową działalność. Żywność z krótkim terminem odbieramy teraz rzadziej, bo nie włożymy jej do paczek, a to właśnie one są w tej chwili najbardziej odpowiednią formą wsparcia. Mamy część podstawowych produktów z pomocy unijnej, ale po pierwsze, nie każdy potrzebujący się do niej kwalifikuje, a po drugie, ona nie wystarczy, żeby przygotować urozmaiconą paczkę żywnościową. Potrzebujemy takich produktów jak olej, ryż, kasze, sosy, owoce i warzywa w puszkach, konserwy mięsne i rybne, płatki, mleko dla dzieci.
Myślę, że biznes teraz w ogóle liczy zyski i straty – i jako organizacje w tym się nie różnimy. Pracuje też nad planem b, c, d. Trudno powiedzieć, jak będziemy działać w sierpniu i co będziemy mogli zaoferować ludziom. Nie dość, że mamy pandemię, to jeszcze jest susza.
Czy was jako organizację kryzys dotknął?
– Jeszcze nie wiadomo, jak bardzo, bo nie wiemy, czy wpłyną darowizny od firm, które nas stale wspierają, czy może przekierują one środki na pilniejsze potrzeby, jak utrzymanie płynności finansowej i zatrudnienia. Czas kryzysu jest trudny dla wszystkich organizacji pozarządowych. Dlatego tak ważna jest teraz solidarność. Nawet minimalne wpłaty dają organizacjom poczucie stabilności i pozwalają działać. Potrzebujemy pieniędzy przede wszystkim na zakup produktów, których nie możemy pozyskać w inny sposób, i na transport paczek. Pieniądze na wypłaty dla pracowników mamy z miejskiego projektu na prowadzenie magazynu żywności. Dostajemy również środki z operacyjnego programu pomocy żywnościowej, a także od marszałka i wojewody mazowieckiego.
Czy planujecie zbiórkę z okazji kryzysu epidemicznego?
– Na razie nie wiemy, jak ją przeprowadzić. Dopóki restrykcje nie zostaną zniesione, ludzie będą poruszać się w ograniczonym zakresie, a to właśnie ruch podczas zakupów zapewnia nam powodzenie zbiórki. Na pewno będziemy chcieli zrobić jakąś akcję po zakończeniu kwarantanny.